niedziela, 19 lipca 2015

Ostatni dzień z życia Sakury Haruno


            Dzień jak każdy inny, głosił nagłówek, który bezwiednie napisałam na kawałku gazety, myśląc o ostatnich wydarzeniach. Właśnie taki zwyczajny, niczym nie wyróżniający się dzień. Poniedziałek, środa, niedziela - to bez znaczenia, kiedy umrzemy. Myśleliście kiedyś o śmierci? Każdy człowiek to ma - kiedyś uświadamia sobie, że jego żywot dobiegnie końca. Możliwe, że we wtorek, możliwe, że w czwartek. Może będzie wtedy padał deszcz mimo zimowej pory roku, ale nikt przecież nie wyklucza możliwości wiosennego piątku, o świcie, ledwie pierwsze promienie słońca przebiją się przez zasłony. Idealny moment, by wydać ostatnie tchnienie... Ale co jeśli pogoda będzie całkowicie nijaka, niebo zachmurzone, powietrze chłodne, porywisty wiatr będzie targał za włosy? To bez znaczenia, prawda? Coś się kończy. W domu, na ulicy, w lesie, na misji, na urlopie, na wakacjach. Każdy musi kiedyś i gdzieś umrzeć.
            Ale Sakura nie chciała umierać.
            Zawsze wyobrażałam to sobie bardzo heroicznie albo... wręcz przeciwnie - całkowicie zwyczajnie, szaro i płaczliwie. Zginę jak bohater, na misji, broniąc wiadomości wagi państwowej, poświęcę się dla Konohy, mówiłam sobie wieczorem przed snem, ostatnim snem w przytulnej sypialni z myślą, że o poranku wyruszę w świat z opaską z symbolem liścia i nie wrócę przez długie miesiące. Zginę z krzykiem nienawiści na ustach! Będę patrzeć w oczy mordercy, by nie zasnął już nigdy więcej, pamiętając mój niezłomny wyraz twarzy i mściwe spojrzenie.
            A może jednak nie? Pójdę do Naruto, bo będę chciała go odwiedzić, zanieść ciepłą zupę przyjacielowi, którego zmogła choroba. Ugotuję ją, chociaż cały dzień pomagałam Shikamaru w archiwum, bo wiem, że blondyn zawsze byłby zdolny poświęcić dla mnie o wiele więcej. Wyjdę z domu w ulubionym czarnym płaszczu, będę przeskakiwać nad kałużami, będę cieszyła się deszczem jak zawsze, od lat. Przebiegnę na oślep przez ulewę i to stanie sie właśnie wtedy - niespodziewanie huknie piorun, błysk oślepi mnie, spadnie drzewo i nie zdążę umknąć, ogromny pień zmiażdży mi nogę. Wdadzą się powikłania, zapadnę w śpiączkę aż w końcu... W końcu...
            Przyjaciele przyjdą na mój pogrzeb. Na pewno będzie ich wielu, na pewno wystarczająco dużo. Naruto bardzo to przeżyje, bo znów straci bliską osobę, będzie zdruzgotany. Nie zastąpi mnie nawet Sasuke, który w końcu wrócił. Drużyna siódma będzie wtedy niepełna już na zawsze, a Uzumaki, choćby zaklinał się i przeklinał, nie będzie w stanie sprowadzić mnie do grona żywych. Czy Sasuke przyszedłby na mój pogrzeb? Czy może odwiedziłby mnie sam, bez gapiów, bez tłumu, bez świszczenia i smarkania innych opłakujących w tle, gdy pochyli się zapalić znicz na moim grobie. Żałowałby przeszłości choć odrobinę? Doceni mnie wtedy? Czy będzie płakał? Czy...
            Zatęskni?
            Może zapomni, czas przecież leczy rany...

            Jednak mimo takich myśli Sakura chciała żyć i żyła, korzystała z tego, co dostała, z tego, co osiągnęła. Czy to, że zaufała mu, było błędem? Miała rację, twierdząc wbrew wszystkim, że zasłużył na wybaczenie?
            On zadaje sobie to pytanie od tamtej chwili, kiedy wiedział, że jest już za późno. Gdy zdał sobie sprawę, że niektórych rzeczy - nawet tych wydających się dla niego nic nie znaczącymi błahostkami - nie da się już naprawić i tylko na nim spoczywa ciężar winy. Winy, która przygniotła go swoim ogromem, zwaliła się na niego jak lawina, odbierając mu wszystko to, co miało być. Zostawiając go sam na sam z tym, co było.

            Tego feralnego dla nich dnia, kiedy przekroczyła próg domu, od razu poczuła, że coś jest nie tak. Dopiero świtało, delikatne światło łaskotało zmęczone oczy. Wracała z nocnego dyżuru. Niepełnego, oczywiście, powinna zostać tam jeszcze kilka godzin. Uśmiechnęła sie pod nosem, przypomniawszy sobie zatroskaną minę Ino. Jesteś wykończona, wracaj do domu. Powinnaś teraz odpoczywać bardzie niż zwykle, a zamęczasz sie bardziej niż zwykle, cholero! Jak to jeszcze chwilkę? Pracujesz szósty dzień z rzędu, wynoś się do domu! Pani ordynator od siedmiu boleści. Do domu, ale już!
            Yamanaka nie chciała słyszeć ani słowa sprzeciwu, ale obiecała dzwonić, gdy tylko jej pacjent się wybudzi. Nie żeby miało to nastąpić w przeciągu kilku godzin - po tak skomplikowanej operacji i zaawansowanych obrażeniach można spodziewać się tego co najwyżej późnym wieczorem. Złamania, wstrząs mózgu, krwotok wewnętrzny i zmasakrowana wątroba. Do tej pory przy każdym zamknięciu powiek widziała niemal zmiażdżone wnętrzności czterdziestoletniego mężczyzny. To była bardzo trudna operacja, ale udana. Świadomość, że znów uratowała komuś życie dawała jej poczucie satysfakcji, którą może zrozumieć tylko inny lekarz. Poczucie misji, tego, że jest człowiekiem potrzebnym, takim, który niesie czyimś bliskim radość, spełnia nadzieje, nie jest tylko uosobieniem wiadomości o śmiertelnej chorobie czy, równie bolesnym co koniecznym, pobraniu próbki szpiku na badania ze zmęczonych cierpieniem lędźwi. Lekarz medycyny ogólnej ze specjalizacją chirurgiczną, który równie sprawnie i efektywnie poskłada połamane kończyny, co wyleje miód na serce zatroskanej żony czuwającej przy nieprzytomnym mężu. To praca, która pozwala zaznać rozpływającego się po ciele beztroskiego szczęścia, widząc łzy bezbrzeżnej radości i dozgonnej wdzięczności.
            Zmęczona dotarła do domu aż w godzinę, ale w dobrym humorze, pozwalając sobie na relaksacyjny spacer o świcie. Świeże powietrze orzeźwiało ją, oczyszczało oddech i zagmatwane myśli. Mija pół roku, odkąd znów wyruszył. Może już wrócił? Mam nadzieję, że nie wyskoczyło im nic niespodziewanego, chociaż przy tak skomplikowanym zadaniu nie powinno być to nic zaskakującego. Przewodzi tej misji, bo wymaga ona nieugiętości i twardej ręki, zdobywania informacji, ich odpowiedniej analizy i wykorzystania. Ponadto zimnej krwi i skrajnego wręcz realizmu sytuacyjnego, umiejętności czytania z ludzi jak z książek. Czy spadkobierca sharingana nie jest idealnym kandydatem?
            Uśmiechnęła się promiennie, gdy na myśl przyszły jej słowa Naruto. Sasuke szkolący dzieciaki w Akademii? Dla jednych brzmi jak nonsens, ale ten, kto zna Sakurę i Hokage, wie, że traktują to jako wyzwanie.
             - Przecież musi się przystosować, minęło już kilka lat - burknął wtedy do różowowłosej kobiety, gdy ta poddała ten pomysł w wątpliwość. Zagadkowy uśmiech wkradł się na twarz Sakury tuż przed tym, jak oznajmiła przyjacielowi, że Sasuke nie tyle będzie musiał zacząć pracować z dziećmi, co nie będzie miał wyboru. Niezrozumiałe milczenie i kretyńska mina Uzumakiego sprowokowała w niej napad śmiechu, do którego, po dłuższej - bardzo długiej - chwili, dołączyły radosne okrzyki blondyna, gdy wreszcie przetrawił tę wiadomość. Pamiętała to, jakby to było wczoraj. W jednej chwili wziął ją na ręce i bez pardonu wyskoczył z nią na sam dach budynku Hokage, ogłaszając całej wiosce, że ród Uchiha jednak nie umrze wraz z Sasuke.
            Po dłuższej chwili wygrzebała klucze do domu z czarnej skórzanej torebki. Zajęło to kilka minut, ponieważ torebka Sakury, jak każdej kobiety, spełniała swoją żelazną zasadę, zgodnie z którą wszystko, co było w danej chwili najpotrzebniejsze, było na samym dnie albo wśród innych wrzuconych pospiesznie rzeczy tworzących niesprecyzowaną, pochłaniającą wszystko masę. Znalazłszy to, czego szukała, wcisnęła klucz w zamek.
            Jakie było jej zdziwienie, kiedy drzwi okazały się otwarte. Już wrócił?
            Uradowana uchyliła drzwi i zgodnie z oczekiwaniami dostrzegła ciemnozielony plecak i buty, ale... Nie pojedyncze. Tuż obok leżała niedbale zrzucona z ramion inna torba i dodatkowa para butów, ale damskich. Coś ścisnęło jej żołądek, serce jakby na chwilę przestało bić, mina zrzedła, usta utworzyły prostą, cienką linię. Na misję wyruszali w piątkę. On, dwie kunoichi i zarazem jej studentki, które znała z własnych zajęć medycznych i o naturze chakry i dwóch innych shinobi, kilka lat młodszych od niej. Była przy nich, gdy wyruszali - akurat skończyła dyżur. Ucieszył się, widząc  ją w towarzystwie Naruto pod bramą Konohy, choć jak zwykle nie dał tego po sobie poznać. Zachodziło słońce, raziło niemiłosiernie szmaragdowe oczy. Nie zwlekali - po kilku dodatkowych wytycznych od Naruto byli gotowi do drogi. Uważaj na siebie, Uchiha - powiedziała, gdy stuknął czule jej czoło. - Zabiję cię, jeśli coś sobie zrobisz - dodała głośno i wyraźnie. Wiedzieli, że Sakura nie mogła żartować i on też musiał zdawać sobie z tego sprawę. Uśmiechnął się tylko w typowy dla siebie, szyderczy sposób, zapewnił, że przekonają się po powrocie i wyruszył.
            Kim może być ta kobieta? Jest piąta rano.
            Położyła torebkę na stole, na którym dostrzegła katanę. Wyjęła ją z pochwy, chwyciła pewnie w prawą dłoń, lewą sięgnęła pod sukienkę, do uda. Odpięła kunaia, złapała go pewnie. Coś było nie tak, pełna była najgorszych obaw. Gdy podeszła do schodów, usłyszała to. Nie wyczuli jej, to oczywiste, przecież byli skupieni na czymś innym. Cichy chichot, przedłużone westchnienie, ekstatyczny jęk, skrzypnięcie drewnianej ramy małżeńskiego łóżka. Dźwięki drażniły jej uszy, nerwy burzyły krew. Nie wiedziała, jakie odczucie przeważyło - nienawiść, wściekłość, rozczarowanie, ból czy może nie czuła nic, bo wszystko zagłuszył szum buzującej w niej adrenaliny, jednocześnie wyostrzającej i otępiającej zmysły. Nie skradała się, stanowczymi krokami weszła po schodach na poddasze, pod drzwiami sypialni usłyszała ostateczny dowód. Znowu piskliwy jęk, trochę głośniejszy, imię oraz prośbę.
            Tak, Sasuke. Ah...
            Zobaczyła dokładnie to, czego sie spodziewała i zgodnie z oczekiwaniami, od momentu przekroczenia progu ich sypialni przestała się kontrolować. Krew gotowała się w niej wściekle, tętno wzrosło drastycznie, coś odebrało zdrowy rozsądek i mowę, przynajmniej przez pierwsze kilka sekund. Ostrzegała go, co zrobi, gdy ją zdradzi. A on zapewniał, że nie będzie potrzeby, że ją kocha, że nigdy jej nie zostawi. Powiedział to tylko raz, zastrzegając, że nie będzie sie powtarzał. Wiele go kosztowały te słowa i zbierał się do nich kilka lat, może dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że liczy się dlań tylko ona, więc...
            Więc nie będzie musiała go zabijać.
            Błysk podniecenia w czarnych jak noc oczach zmatowiał w chwili, gdy ją zobaczył. Blask księżyca oświetlał jej sylwetkę i delikatnie zaokrąglony brzuch, wystający spod zwiewnej sukienki, sprawiał, że różowowłosa kobieta zyskała całkiem inny wizerunek - zabójcze spojrzenie, grymas niepohamowanej wściekłości i żądzy zemsty zdradzonej, oszukanej kobiety. Wreszcie spięte mięśnie jak u lwicy gotowej do skoku sprawiały makabryczne wrażenie. Może właśnie wtedy zrozumiał, co tak naprawdę uczynił i z kim się związał. Powiedział coś, chyba chciał się wytłumaczyć, jednocześnie mając świadomość, że dla niej wyjaśnienia nie mają już żadnego znaczenia. Zacisnęła prawą dłoń na rękojeści śmiercionośnej broni, której sam używał. Nie, to nie jego nią skrzywdzę, pomyślała nagle, gdy zaskoczenie na jego twarzy złagodniało. Poczuje to nie fizycznie, ale z pewnością dotkliwie.
            Ciemnowłosa kunoichi patrzyła na nią z przerażeniem i zeszklonymi oczami. Możliwe, że też zdała sobie sprawę z konsekwencji, ale dopiero teraz, gdy czuła, że jest za późno. Ogarnął ją strach - strach przed tym, że coś właśnie się kończy. Rózowowłosa kobieta wbiła sztylet w  futrynę, by podejść do studentki z wolną dłonią. Ruch był szybki, wyćwiczony - w końcu to ona była uważana za następczynię Tsunade. Podeszła do dziewczyny nadzwyczajnie szybkim krokiem, złapała ja za włosy i bez skrupułów wyciągnęła z łóżka, szarpiąc gwałtownie, płynnie, okrutnie. Młoda kobieta krzyknęła boleśnie. Muzyka dla jej uszu.
            - Nie waż się ruszyć, bo poderżnę jej gardło! - krzyknęła, gdy Sasuke próbował zbliżyć się do niej choć odrobinę. Podniósł dłonie w geście bezsilności i dobrych intencji, patrzył na nią z mieszanką zaskoczenia, złości i maski spokoju, którą próbował przybrać. Ale nawet jemu było trudno się opanować. A może zwłaszcza jemu, gdy tkwił przed nią prawie nagi i chyba zdezorientowany sytuacją, nadal pobudzony, choć z pewnością ekstaza przeminęła w przeciągu kilku sekund.
            - No, dziewczyno... - mówiła z jadem do młodej kunoichi, która w przyszłym tygodniu miała zdawać u niej ostatni egzamin. - Właśnie oblałaś wszystkie egzaminy, nie tylko moje. Ale teraz czas na najważniejszy z nich - egzamin z życia. Musze mówić, co stanie się, gdy i jego nie zdasz?
            - Sakura, zwariowałaś? To sprawa między mną a tobą - powiedział mimowolnie i ostro. Za ostro.
            To ja cię nauczyłam uczuć. Nie będziesz mi mówił, co mam robić.
            - Zamknij się! Nie odzywaj się ani słowem! - uniosła się, a jej wyraz twarzy nagle się zmienił. Uśmiechnęła się promiennie, patrząc na niego z pragnieniem mordu, ale nie tylko. Zielone oczy pełne były bólu i rozczarowania, goryczy, którą tylko on mógł na nią wylać i, paradoksalnie, zrozumieć.
            - Zrobię to, Sasuke. Twoją własną bronią zabiję twoją własną kochankę. Uprzedzałam cię przecież, że cię zabiję, jeśli mnie zdradzisz. Nie wierzyłeś mi?
            Sasuke patrzył na nią niemal nie mrugając. Wydawało się, że także bez tchu. Nie chciał tego, przecież ją kochał. Ale kolejne pół roku ciągłego ryzyka i stresu zbliża ludzi, sprawia, że chcą odetchnąć i... Po prostu się zaspokoić. Nie ma w tym wyższych uczuć, nie było zobowiązań i nigdy nie miało być. Chciał to zakończyć i wrócić do prawdziwego życia - dzisiaj miał być ostatni raz i to nawet nie tu, zwłaszcza nie tu. Ostatni z kilku, które tak naprawdę nie miały znaczenia.
            - Pytam sie, czy mi nie wierzyłeś! - wrzasnęła przez histeryczne łzy. Chciał do niej podejść, ale wycelowała w niego broń. - Miałeś rację. Nie byłabym w stanie zabić ciebie, ale ona to co innego. Czas na Ciebie, Mia. Nie zdałaś najważniejszego egzaminu w swoim życiu.
            Zrobiła to wolno, wprawnie i precyzyjnie - najpierw lewą, potem prawą tętnicę, podciągnąwszy głowę dziewczyny szarpnięciem za bladobrązowe włosy. Twarz studentki była biała jak płótno, wzdłuż porcelanowej szyi i ciała ściekały ciemnoczerwone gorące strugi. Nie powiedziała ani słowa, on również. Brunet patrzył się na nią jak zahipnotyzowany, tylko na nią. Bez słowa przyglądał się, jak pozbawia życia dziewczynę, z którą sypiał, w głowie samolubnie przetrzymując obraz nie jej, młódki, ale różowowłosej medyczki z Konohy. Pomieszczenie wypełnił chrapliwy bulgot studentki dławiącej się własną krwią i ostatni szlochem bez łez. Poranna morderczyni napawała się tą chwilą, odchodząc od zmysłów, z szaleńczym, zamglonym. Ale Sasuke nadal patrzył tylko na zaplamione szkarłatną cieczą dłonie, zagubione soczyście zielone oczy. I niemo przepraszał, choć sam nie potrafił odnaleźć się w takiej sytuacji. Chciał runąć na kolana i przepraszać ją, choć nigdy wcześniej nie zdobyłby się na coś takiego, ba, nawet by o tym nie pomyślał.
            - Czyli jednak nie jest ci jej szkoda? Żałuję. Ale to jeszcze nie wszystko, Sasuke. Zabiję cię inaczej.
            Zadrżał. Nie ze strachu o siebie, o własną śmierć, ale o to, co ona mogła mieć na myśli. Mógł zrobić wszystko, miał umiejętności i talent wprawnego shinobi. A jednak nie potrafił uczynić nic, na nic nie potrafił się zdobyć. Wiedział, że teraz jest w niej tylko cierpienie i okrucieństwo, czysta, mordercza bezwzględność. Ale nadal liczy sie tylko ona. Tylko ona. Tylko...
            Nie tylko.
            - Jestem w ciąży - przemówiła, kładąc zakrwawioną dłoń na brzuchu. Ciecz momentalnie wsiąkła w jasny materiał, pozostawiając piętno zabójcy.
            W innych okolicznościach skakałby z radości jak idiota, oczywiście prawie niemo i bardziej teatralnie, wtedy, gdy nikt by tego nie widział, może poza Sakurą. Być może mentalnie nie potrafił wyobrazić sobie innej reakcji oprócz zaskoczenia i pełnej gamy pozytywnych uczuć, nawet tych, które uleciały z pamięci. Teraz czuł się bezradny, trwał w bezruchu.
            - Sakura... Ona nie miała znaczenia. Ale.. Wy... - mówił ostrożnie, obserwując uważnie jej miny, zmieniające się jak w kalejdoskopie.
            - Wiem, Sasuke. Ale to niczego nie zmienia - orzekła hardo, ale jej głos łamał się. Rzuciła katanę w jego stronę, pod nogi. Brunet zadrżał. Z zimna? W końcu stał przed nią w samych bokserkach, pod którymi zaznaczała się jeszcze, chociaż prawie niezauważalnie, pobudzona męskość. Zadrżał pod naporem jej słów.
            - Zabiłam cię, Sasuke. Dla mnie nie istniejesz.
            Odwróciła się powoli, kierując się w kierunku schodów. Zrobił to, co do niego należało. Złapał za ramię, pociągnął do tyłu.
            - A dziecko?
            - Usunę z życia wszystko, co ma związek z Tobą - oświadczyła i wykonała jeden ruch, po którym rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając po sobie tylko lekki jego podmuch. Bezwładnie opadł na podłogę, chowając twarz w dłoniach.
            Zaszlochał.
            Bez łez.


            Twarz Uzumakiego zmartwiała, gdy czarnowłosy wpadł do niego o świecie jak huragan, zerwał z łóżka i zdał relacje z tego, co się wydarzyło. A potem Sasuke zasmakował prawego sierpowego wzmocnionego chakrą wiatru, pozwalając się uderzyć. Przez te kilka lat Sakura potrafiła nauczyć go wielu rzeczy, w tym uczuć i godzenia się z tym, co oferuje życie, oczywiście w granicach rozsądku, wytrzymałości i tak, by nie hamować ambicji. Jako lekarz pokazywała, że nie ma rzeczy niemożliwych, jako kobieta również - w końcu całe życie kocha takiego drania jak on. Ale nauczyła go jeszcze czegoś, co wydawało się raczej nieprawdopodobne.
            Cienia pokory.
            Bo odpowiedzialności za swoje czyny i świadomości konsekwencji nauczył się sam.
            - Wysłałem właśnie klony, powiadomią kilka osób, za dziesięć minut będą pod bramą. Gdzie mogła się udać?
            - Żadnych kilku osób, jasne? To jest sprawa między mną a Sa...
            - W momencie, w którym może zrobić coś sobie albo dziecku to nie jest już tylko twoja sprawa - przerwał mu Uzumaki. Takie zachowanie było dla niego rzadkością, ale teraz promienny, optymistyczny uśmiech musiał odstawić na bok. - Teraz to jest także moja sprawa i jeśli coś sobie zrobi, ty za to odpowiesz. Jak za morderstwo.
            To nie był ton przyjaciela z dzieciństwa - Naruto mówił teraz głosem Hokage i Sasuke miał tego świadomość. Przekroczył granicę, ale nadal nie chciał rozgłosu ani „ciepłych” słów przyjaciół. To w niczym nie mogło pomóc.
            Blondyn bez słowa wyskoczył przez okno kierując się w stronę bramy.
            Na horyzoncie zobaczył łunę ognia szalejącą niedaleko centrum miasta. Zmarszczył brwi, zmieniając trasę. Miał bardzo złe przeczucia.
            - Naruto! Sasuke? - krzyczała w niebogłosy Yamanaka, biegnąca w dole, ulicą, gdy oni przeskakiwali ponad dachami. Dojrzeli ją po chwili. - Sakura poszła wcześniej do domu!
            Spojrzeli na nią, oczekując potwierdzenia swoich przypuszczeń.
            - PALI SIĘ!
            Gdy przybyli na miejsce, Naruto zatrzymał się przed płonącym budynkiem. Nie zrobił tego Sasuke, który bez straty czasu wbiegł do środka.
            - Sasuke, zaczekaj! - wrzasnęła znowu, ale bez skutku. Uchiha zniknął wśród jęzorów żaru własnego domu. - Naruto, trzymaj mnie - powiedziała, po czym uwolniła technikę umysłu. Zajęło jej to kilka sekund, by stwierdzić, że nie ma tam już nikogo, poza buzującą chakrą Sasuke.
            - Nie ma jej tam. Wyciągnij go stamtąd.
            W mgnieniu oka rozpoczęto gaszenie domu. Naruto wbiegł do środka, szukając przyjaciela. Inni shinobi natychmiast użyli suiton, po żażących się deskach spłynął potok wody. Gdy w końcu dostrzegł przyjaciela, było już po wszystkim. Płomienie strawiły większość budynku, niewiele z niego zostało. Sasuke natomiast stał w pomieszczeniu, które niegdyś było sypialnią, teraz doszczętnie bez dachu, który w większości spłonął, a w części się zawalił. Trwał w bezruchu przed kupą spalonych szmat, przybitych do podłogi kataną Itachiego, którą kiedyś Naruto znalazł w archiwum wśród dawnych rzeczy Anbu. Podniósł nadkopcony fragment niegdyś pudroworóżowego materiału. Pamiętał, gdy ubrała to kimono w ósmą rocznicę jego powrotu. To było ich własne, intymne święto - celebrowanie dnia, w którym ich drogi znowu się skrzyżowały. Nie planowali tego - wszystko odbywało się bez zaznaczania odpowiedniego dnia w kalendarzu, oczekiwania, szukania sposobu, w jaki mogliby to uczcić. Po prostu spędzali ten czas razem, nigdy nie mieli misji w tym czasie - Naruto miał wystarczająco rozumu, by samemu w jakiś sposób traktować ten dzień z sentymentem. Nie inaczej było w tym roku, gdy wrócił po półrocznej misji na kilka dni, by później wyruszyć na kolejne pół roku, z tą samą zaangażowaną do tego drużyną. Sakura sama wybrała spośród studentów dwie dziewczyny, które miały z nim wyruszyć. Podobno były najlepsze i dokładnie to udowodniły przez cały rok zmagań na misji rangi S.
            Odetchnął. Czuł zapach przepalonych perfum, które Sakura musiała cisnąć na podłogę tuż przed podpaleniem domu. Kątem oka zlustrował pomieszczenie, które zdradzało ślady ingerencji nie tylko ognia, ale człowieka - jego żony, która, zdemolowawszy dom, najwyraźniej chciała dokończyć dzieła. Nigdzie nie dostrzegł zwęglonego ciała. Nie czuł też jego zapachu.
            Usunę z życia wszystko, co ma związek z Tobą.
            - Wiesz, dokąd mogła się udać? - zapytał Naruto łagodnie i z niepokojem. Nie wybaczy tego Sasuke, a jeśli nawet, to na pewno długo mu to zajmie, jednak głęboko mu współczuł. Wierzył, że brunet nie zdawał sobie sprawy z tego, co robił.
             - Nie. Nie mam pojęcia. Zniknęła mi sprzed oczu, skąd mam wiedzieć.
            - Ty skurwysynu! - usłyszeli za sobą krzyk i hałas kroków wśród zgliszczy. Nabuzowana Yamanaka szła ku nim po spalonych schodach, utrzymując równowagę na zwęglonej poręczy, bo stopnie, które biegły wzdłuż niej, praktycznie nie istniały. Z tyłu dostrzegli Narę, który najwyraźniej próbował ją dogonić. - Shikamaru wszystko mi powiedział! Jak mogłeś to zrobić, ty sukinsynu! - mówiła, nie zaprzestając chodu, aż stanęła tuż przed Sasuke. Popchnęła go do tyłu, co chwilę uderzając go w tors i ramiona. Nie oponował, nic nie mówił. - Cały rok czekała, aż wrócisz. Nie było dnia, w którym się o ciebie nie martwiła. Poświęciła ci całe życie i nie mogła się doczekać, aż powie ci, że jest w ciąży. Matko, jak ona to przeżywała. I co dostała w nagrodę? Własną studentkę we własnym łóżku z własnym mężem, którą sama wybrała na tę chorą misję! Zostaw mnie, Shikamaru, koniec z tym! Co ty masz we łbie, do kurwy nędzy! Co ty sobie wyobrażasz! Że kim ty jesteś?! Gdyby nie ona i Naruto, dawno gniłbyś w ziemi, zasrańcu! Powinieneś zginąć jak na nukenina przystało, a oni całe życie wokół ciebie skaczą. Powinna cię wtedy zabić z zimna krwią, a nie się wahać!
            Skrzywił się, gdy pełna pogardy napluła mu w twarz, będąc raczej przygotowanym na policzek. Starł ślinę rękawem i spojrzał na czerwoną z wściekłości Ino. Shikamaru bezskutecznie próbował ją uspokoić.
            - Wiesz, gdzie może być? - zapytał chłodno. Nie miał absolutnie nic do dodania.
            - Tak, wiem. Ale robię to tylko ze względu na nią, bo ona z tej chorej miłości jest w stanie zrobić coś sobie, skoro tobie nie potrafi.
            Wracaj jak naszybciej, Sasuke. Nie wystarczająco długo kazałeś mi na siebie czekać?
            - Gdzie? - dodał, ledwo utrzymując nerwy na wodzy. Dlaczego teraz, gdy liczy się czas, wszyscy chcą go umoralniać. Sam to załatwi. I nikt nie powinien się w to wpieprzać i ingerować.
            Wiem, że mnie słyszysz, Ino. Błagam, daj mi czas. Obiecaj.
            - Czasem odwiedzałyśmy kraj fal i mojego bardzo odległego krewnego. Jestem pewna, że jest tam.
            Usłyszałam jej myśli, gdy uciekała. Za daleko, by ją gonić, ale zmierzała właśnie tam.
            - Pytaj o Utakatę Mayoru. Jest dość popularny, ale trudno go znaleźć - widząc, że Sasuke zrywa się do biegu, dodała:
            - Śpiesz się. Gdy ją znajdziesz, może być za późno.
            Zabiłam cię, Sasuke. Dla mnie nie istniejesz.

            Usiadła przed domem, machając nogami, które było zbyt krótkie, by dotknąć gruntu. Ciepłe, letnie słońce, które nie opuściło jej nawet wczesną jesienią, dodawało jej energii. Dłoń bezwiednie położyła na okrągłym jak piłka podbrzuszu. Już niedługo, prawda? Chcesz zobaczyć, jak wygląda świat zewnętrzny? - mówiła do siebie, czując, jak dziecko rusza się w jej łonie. Jeszcze miesiąc i zobaczysz mamę. Zobaczysz, jaki piękny jest kraj fal, pokażę ci wszystko, co najwspanialsze. Na pewno będziesz miał talent shinobi po rodzicach. Albo kunoichi. Będę cię kochać, kimkolwiek się staniesz, Shin-lub-Hana. Zawsze będę przy tobie. Przykro mi, że nigdy nie poznasz swojego taty. Ani wujka, dziadka, kogokolwiek. Przykro mi, że będziesz miał tylko mnie i wujka Utakatę. Jednak on nie jest Uchiha, nie to co my. Nawet jeśli wyglądamy na spokrewnionych, on nigdy nie obudzi sharingana, nigdy nie ubierze kimono z wachlarzem.
            - Masz ochotę na herbatę? - zapytał, wyłaniając się wśród drzew. Jego czarne, sięgające łopatek proste włosy zalśniły w słońcu, zielone oczy odbiły jego blask. Cieszył się, że znów może ją zobaczyć, tego kolejnego dnia wspólnego życia. Pamiętał dzień, w którym przyszła do niego wyczerpana, ubrana w cały rynsztunek, jakby była w trakcie misji. I w ciąży. Jego urocza Sak... Kimiko była w ciąży a czas rozwiązania zbliżał się nieubłaganie. Tymczasem On ciągle szukał, a Utakata wiedział, że niedługo trafi na trop. Zbyt długo przebywa w jednym miejscu, po narodzinach muszą się stąd wynieść. Ponadto, skoro zdobył sławę wędrującego medyka, to jak może przebywać gdziekolwiek na stałe?
            Ale obiecał. Obiecał, że się nią zajmie.
            Chcę zapomnieć i żyć od nowa, Utakata. Jestem zdecydowana. Zrób to.
            Zwlekał kilka dni, by przemyślała swój wybór. Ale on był niezmienny, ona za to wyglądała i czuła się co raz gorzej. Wyrzekła się samej siebie, a on przysiągł, że jej w tym pomoże. Umierała na jego oczach. Nie mógł tego tak zostawić.
            - Tak, poproszę. Bez cukru - powiedziała, uśmiechając się. - I czy możesz przynieść mi jakąś wstążkę? Pewnie wisi na lustrze.
            Gdy przyniósł jej wszystko, o co prosiła, Uchiha związała czarne włosy, które pomału zaczynały odrastać i pchać się do oczu. Tylko jedno pozostało niezmienne - wielkie, zielone, soczyste oczy, błyszczące szczęściem i radością. Taką chciał ją widzieć. Nie zdruzgotaną, bez chęci życia, ale wesołą i zadowoloną. Samolubnie przechowywał w pamięci jej wszystkie słowa, sekrety i wspomnienia. On i tylko on.
            - Uta... - zaczęła, gdy siedzieli późnym popołudniem, delektując się słodkim zapachem ogrodowych kwiatów i kwitnących drzew. - Czy mógłbyś opowiedzieć mi, co się z nim stało?
            - Z kim, kochana? - odparł, choć doskonale wiedział, co teraz nastąpi. To, czego obawiał się od samego początku tego kłamstwa, na które się zgodził. Nie dlatego, że musiał. Dlatego, że chciał, że czuł potrzebę pomocy zranionej przyjaciółce nie tylko jego kuzynki, ale i jego samego. Ino na pewno musi się zastanawiać, czy wykorzystał sytuację. Nie. On nie potrafiłby być takim sukinsynem, nie wobec niej.
            - Z Itachim i... moim szwagrem - wypowiadając dwa ostatnie słowa, mięśnie twarzy napięły się mimowolnie.
            - Na pewno chcesz to usłyszeć dokładniej? Mówiłem, może to, że straciłaś wtedy pamięć było bardziej błogosławieństwem niż karą?
            - Chcę wiedzieć, Uta. Powiedz mi, jak zginął ojciec mojego dziecka.
            Odetchnął głęboko. Muszę uważać na słowa, powiedział do siebie.
            - Itachi, jako dowódca oddziału ANBU, poświęcił się dla Konohy. Mówiłem Ci jak i dlaczego, opowiadałem ci, jak się spotkaliście, nie wiem, co was połączyło. Jego brat, Sasuke, bardzo przeżył stratę rodziny. Nienawidził Itachiego i... Po prostu chciał się zemścić.
            - Więc chciał zabić mnie i dziecko, ale Itachi stanął mu na drodze.
            - Nie możesz się przynawać do Itachiego przed innymi, jeśli nie będziesz musiała. Nadal dla wszystkich jest nukeninem z Akatsuki, nic nie wykorzeni tego z mentalności shinobi i zwykłych ludzi.
            - Sasuke nas szuka, prawda? 
            Westchnął głęboko.
            - Tak.
            Przynajmniej tym razem nie musiał kłamać.  - I na pewno kiedyś was znajdzie, Kimiko. Musisz być na to przygotowana, nie możesz przed nim uciekać.

            W końcu nadszedł ten dzień.  Dom Utakaty wypełniło napięcie i krzyki pełne boleści. Ale po chwili cierpienia i najwyższego zdenerwowania stało się. Na świat przyszedł Shinichi Uchiha, płaczący, czerwony i zdrów jak ryba.
            - Proszę, kochana - powiedziała poczciwa, starsza kobieta, którą Utakata poprosił o pomoc. Byli dawnymi znajomymi, a Hotaru znała go od dzieciństwa. Z pewnością zachowa sekret dla siebie. Chłopiec znalazł się w ramionach matki, która zapłakała ze szczęścia.
            Miało zacząć się ich nowe życie.

            Zwinął kawałek papieru i wrzucił do tubki przypiętej do nogi jastrzębia. Wiem, gdzie jest, wrócę z nią jeszcze jutro, napisał do Naruto. Szukał jej od ponad roku i w końcu wyciągnął potrzebne informacje ze starszej babki, z którą dyskutował na ten temat od kilku dni. Była cwana. Ile razy decydował się na to, że wyciśnie z niej każde słowo siłą, Tsukuyomi lub czymkolwiek innym, przepadała jak kamień w wodę. Powracała, gdy godził się wewnętrznie na jej warunki. Aż w końcu dała za wygraną.
            - Na skraju miasta jest drewniany dom kryty granatowym gontem. Ale raczej nie znajdziesz tam tej, której szukasz.
            A jednak miał przeczucie, że ją odnajdzie, że ja zobaczy. Chciał porozmawiać, musiał to zrobić. Odkupić swoje winy i pokornie prosić o wybaczenie, wręcz się upokorzyć. On, wiecznie dumny Sasuke Uchiha, wystarczająco arogancki, by skrzywdzić najważniejszą w swoim nędznym życiu kobietę.
            Zerwał się do biegu. Od tamtego feralnego dnia nie odezwał się do Naruto ani słowem, ale był pewien, że ten wyczekuje wieści. Bez Sakury nie mógł wrócić. Nie mógł i nie chciał.
            Po chwili stanął przed budynkiem, którego szukał. Okolica była spokojna, dom przytulny i ciepły. I cichy, przynajmniej przez moment.
            - Shinichi, daj wujkowi spokój.
            Nie wiedział, dlaczego przeszły go ciarki. Chyba pierwszy raz w życiu czegoś się obawiał tak szczerze i z głębi siebie. Wiele razy układał sobie w głowie tę rozmowę, dobierał słowa, czyny i wyobrażenia jej reakcji. Ale to, co zobaczył i usłyszał, przerosło nawet jego.
            Przed dom wyszedł mężczyzna z czarnowłosym kucykiem sięgającym łopatek. Początkowo nie zauważył go, szedł schylony, prowadząc przed sobą roześmianego malca.
            - Kimiko, musisz to zobaczyć! - wykrzyknął, chcąc, by zobaczyła, jak jej syn stawia pierwsze kroki. Chłopiec miał czarne jak noc włosy i oczy, ale ich kształt... Sasuke wiedział, kim musi być. Poczuł nieopisaną ulgę, a jedna z obaw, która męczyła go przez cały ten czas, odeszła w zapomnienie. Nie zrobiła tego. Oczywiście, że nie. Jak mogłaby zabić ich własne dziecko?
            W końcu został dostrzeżony. Z twarzy mężczyzny zniknął wszelki ślad wesołości i uśmiechu, gdy skrzyżowały się ich spojrzenia.
            Sasuke zmartwiał, gdy kobieta wyszła na werandę. Gdy nachyliła się nad chłopcem, przed twarz wysunęły się czarne kosmyki, które wymknęły się z wysokiego koka. Miała na sobie bluzkę, na której dostrzegł wachlarz Uchihów. Nie rozumiał, ale rozpoznał ją bez trudu, rozpoznałby ja wszędzie. Kobieta spojrzała na niego, później na Utakatę, który spuścił wzrok, a potem odwrócił go gdzieś w bok. Nie musiała pytać, wiedziała, kto złożył im wizytę. Nadszedł czas, którego niedawno zaczęła wręcz oczekiwać. Mayoru nie wydał z siebie żadnego dźwięku, bezgłośnie wziął na ręce chłopca, którego przekazała mu kobieta. Ona sama zaś zeskoczyła z werandy, wolnym krokiem szła w kierunku przybysza.
            - A jednak cię pamiętam, Sasuke, to, jak wyglądasz. Może dzięki temu spotkaniu przynajmniej odzyskam wspomnienia - powiedziała, odpinając kunaie z kabury przy udzie, którą zawsze miała przy sobie.
            - Sakura... - powiedział, ale nie zrozumiał jej słów. - O czym ty mówisz?
            - Sakura? Jaka Sakura? Nie jestem Sakura tylko Kimiko. Widzę, że Ty też masz kłopoty z pamięcią.
            - Słucham? Jaka Kimiko? - wyrzucił z siebie. Spojrzał na Utakatę, ale jego wzrok nic nie wyrażał.
            Shin zapłakał głośno, a Sasuke przeszły dreszcze. Czy ona nic nie pamięta? Nawet siebie? Spojrzał w jej zielone, soczyste oczy. To ona. To na pewno Sakura Haruno. Sakura Uchiha.
            - Kimiko Uchiha, twoja, powiedzmy, szwagierka, kretynie.
            W pierwszej chwili zdębiał, całkowicie zbity z pantałyku. Jaka, do kurwy nędzy, szwagierka. Jaka Kimiko.
            Gwałtownie przyskoczył do Utakaty, szarpiąc go za koszulę i przybijając do ściany.
            - Cos ty jej zrobił?!
            - Uważaj na dziecko!
            Wykrzyknęli jednocześnie. Sakura też nie pozostawała bezczynna, ale Sasuke sprawnie uniknął jej ataku, tak że ta poleciała za niego, przez werandę , kilka metrów dalej.
            Ziemia rozstąpiła się pod naporem jej uderzenia, ale samej kobiecie nic się nie stało.
            - Zostaw moje dziecko w spokoju!
            - Dałem jej nowe życie. Tak, jak chciała - wyrzucił w przestrzeń Utakata, rozluźniając mięśnie. Zaniósł chłopczyka do wnętrza domu i sprowadził na niego sen techniką umysłu. On nie musi być świadkiem skomplikowanych spraw dorosłych.
            - Sakura, porozmawiaj ze mną - powiedział, gdy znów kierowała się w jego stronę ze złowrogim wyrazem twarzy. - Straciłaś wspomnienia, rozumiesz? Te prawdziwe.
            - Dokładnie o to poprosiła mnie, gdy mnie znalazła. Powiedziała, że chce się pozbyć wszystkiego, co ma związek z tobą. Czyli siebie samej również - zawołał do Sasuke. Sakura, znów unosząca kunaie, gotowa do walki, opuściła ręce wzdłuż ciała. Zbladła w przeciągu kilku sekund, nerwowo przenosząc wzrok z Utakaty na Sasuke i z powrotem.
            - O czym ty mówisz, Uta? Mówiłeś, że spadłam z wysokości i straciłam pamięć?
            Sasuke wpatrywał się wyczekująco w swoją żonę - teraz zagubioną, zdezorientowaną i czarnowłosą, nie pamiętającą niczego, co ich połączyło. Nie wiedział, co ma powiedzieć, co uczynić. Obawiał się, że zareaguje zbyt gwałtownie, znów poczuje się oszukana. Nie chciał tego. Pragnął, by wszystko wróciło do normy, by niektóre rzeczy nigdy się nie wydarzyły. Może nie potrafił cofnąć czasu, ale naprawiać swoje błędy... Być może, a na pewno z całych sił do tego dążył.
            - Nie, Kimiko. Zapieczętowałem twoje wspomnienia - wyznał, niemal szeptem. - Sama mnie o to prosiłaś. A dlaczego... To powinien powiedzieć ci twój prawdziwy mąż.
            Nie wytrzymała. Zeszklone oczy, drżąca warga. To kłamstwo, nieprawda. Jak to jej mąż? A Itachi? To, co przez mgłę próbowała sobie przypomnieć, co nie zgadzało się z jej wersją wydarzeń... Co z tego jest prawdziwe? Kim jestem, pytała samą siebie. Dlaczego mnie oszukałeś, Uta, dlaczego to zrobiłeś. Nie powinieneś odbierać mi wspomnień, nawet jeśli cię o to prosiłam, nawet jeśli błagałam. Nie miałeś prawa, mnie tak oszukiwać. Życie w kłamstwie, to żadne życie.
            Nie zdążyli nic zrobić, oszołomieni szybkością biegu wydarzeń. Krzyczała, pełna bólu, pretensji, łapała się za głowę. Odpychała od siebie Sasuke, który chciał ją uspokoić. Kim on jest? Dlaczego to robi? Dlaczego jest moim mężem, kim tak naprawdę jest Utakata? Kim ja... Shin...
            To fałsz, ułuda. Genjutsu, z którego nie da się wybudzić. Ale ja znam sposób, powiedziała sobie. Wiem, jak można pokonać nawet największe genjutsu.
            Cierpieniem. Fizycznym.
            Jak wysoki poziom adrenaliny musiała mieć, by to zrobić? Widziała, jak nagle matowieją oczy Sasuke, który wykrzykuje jej imię. Sakura. Złapał ją, gdy straciła równowagę, gdy obezwładnił ją ból rozlewający się z klatki piersiowej po całym ciele. W piersi, tam gdzie dogasało bicie jej serca, tkwił sztylet. Widziała tylko jego, kątem oka także Utakatę, który oklapł na ziemię, ale po chwili zreflektował się i próbował leczyć ją chakrą. Ale krew wypływała szybko. Trafiła tak, jak chciała - z chirurgiczną precyzją.
            I gdy światło jej życia dogasało, nagle wszystko powróciło. Kolor włosów z czarnego do dawnego różu kwiatów kwitnącej wiśni, ale i to, co najważniejsze - wspomnienia, wszystkie zapieczętowane wydarzenia, uczucia i myśli. Pamiętam  - powiedziała do Sasuke, patrząc w jego zimne dla innych oczy, w których ona potrafiła odnaleźć radość i szczęście.

            - Sasuke.... - słyszał głos jakby z oddali, ale coraz bliżej. Jej głos. - Sasuke, obudź się.

            Obudził się, wręcz wyrwał z koszmaru, spocony, przestraszony, z szalejącym w piersi sercem. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to był sen, choć sen jak na jawie - realistyczny, niemal namacalny. Gwałtownie podniósł się do siadu, niemal tracąc dech.
            Spojrzał w zmartwione, zielone oczy. Siedziała na łóżku tuż obok niego, ubrana jakby do pracy. Pomieszczenie rozjaśniało delikatne, poranne słońce.
            - Rzucałeś się przez sen i... - urwała, ocierając jego mokre policzki. - Płakałeś...
            Milczał, wpatrując się w nią. To tylko senna zmora, on jest niewinny, ona nadal żywa. Nie potrafił tego pojąć, ale i nie chciał.
            Zapomnę o tym. Jestem tutaj, z tobą, bo tylko ty się liczysz.
            - Cieszę się, że już wróciłeś - powiedziała z uśmiechem, który po chwili lekko zbladł. - To miła niespodzianka po szóstym dniu w pracy i pół roku samotności - dodała.
            Zlustrował ją całą, centymetr po centymetrze. Delikatny, ale wyraźny makijaż, zaspane oczy, zmierzwione włosy. Była po dyżurze - zdradzała ją zmęczona, choć naprawdę radosna i rześka twarz. Wiedział, że ta wesołość to z jego powodu. Spojrzał na zegarek - w pół do szóstej - po czym znów przeniósł wzrok na nią. Przyglądała mu się badawczo z pytającym spojrzeniem. Była w eleganckiej, wąskiej, ale elastycznej spódnicy i luźnej, kremowej koszuli. Subtelnym ruchem przyciągnął ją do siebie, z półuśmiechem opadając z nią na łóżko, obejmując, napawając się zapachem jej włosów i ciała. Pozwoliła mu na to bez wahania, kurcząc się jakby, wtulając w niego.
            Nadal był spięty, a cisza przedłużała się. We wspólnym milczeniu nigdy nie widziała nic złego, choć na początku musiała przywyknąć do tego, że przecież Sasuke więcej myśli, czuje i milczy niż mówi. Ale nie tym razem. Niepokoiło ją jego zachowanie.
            - Sasuke?... Co ci s...
            - Sakura - przerwał jej stanowczo. Czuła, że coś jest nie tak. Serce przyśpieszyło jej w piersi, nie wiedząc, czego się spodziewać. Nierównomierny gorący oddech męża drażnił jej kark, do którego zbliżył się i musnął delikatnie. Rozkoszowała się tym, jednocześnie denerwując, wpatrując ślepo w lustro naprzeciw siebie.
            Nagle poczuła i dostrzegła, jak bez pośpiechu przesuwa dłoń coraz niżej - od ramion, piersi, aż do podbrzusza. Zamarła, przez chwilę na bezdechu przyglądając się i wczuwając w dotyk swojego mężczyzny. Delikatnie wsunął dłoń pod jej koszulkę, kładąc ją na lekko zaokrąglonym łonie, wyczuwalnym i dostrzegalnym, jeżeli nie ukryje go pod bardzo luźną bluzką. Objął ją nieco mocniej, nie podnosząc głowy spośród różowych kosmyków. Poczuła jeszcze wyraźniej przyśpieszony rytm serca - męża czy swojego? Rozchylił usta żeby...
            Tak, Sasuke. Będziesz ojcem.
            I już nigdzie się stąd nie ruszysz.




           
            

1 komentarz:

  1. Tak czytam, czytam... Robi się dramatycznie... A tu sen <3 byłam zła na Sasuke, kiedy Saki (i to w ciąży! :o) przyłapała go na zdradzie. Ale wszystko się dobrze skończyło z czego się mega cieszę <3 z niecierpliwością czekam na kolejnego posta!
    Życzę weny i pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń